Kościół Ojców Augustynianów
Ten kościół ma być nastarszy,
Pisał to pradziad ich starszy,
Jaki fundusz w majętnościach
Mieli na szpital we włościach.
Tego ja mało wspominam,
Ze tak było, przypominam.
W tym szpitalu ślachcianeczki,
Różne ubogie wdoweczki
Zażywają chleba tego,
Biorą jałmużnę dotego.
Kościół stoi od ulice,
A po stronach kamienice.
Nade drzwiami są figury,
Z kamienia ryte, u góry.
Tu szpital, tam zaś dla wjazdu
Wrota, w podwórze z przyjazdu.
Wszedłem właśnie do klasztora,
Potkałem ojca kantora:
Idę za nim, aż na górze
Patrzę: tam, sam, jak po sznurze,
Cele są dla zakonników,
Zdawna Bożych służebników.
Do kościoła mię wprowadził,
Wielkość muzyków sprowadził.
Trzy ganki, organy czwarte
Osobno, pospołu zwarte;
Poczną spoinie w trąby brzmiące,
Z organami ganki, grzmiące,Instrumenta, wdzięczne głosy,
Chwalą Boga pod niebiosy.
Zdziwiłem się, nadół patrzę,
A ołtarzom się przypatrzę:
Widzę Marcina świętego
Na koniu, skruchą zjętego,
Który bronią sztukę płaszcza
Urzyna, nagiemu zwłaszcza.
Ten zrobiono wyśmienito,
Pozłocisty znamienito.
A wbok stoją formy buczno,
Od złota, robotą sztuczną;
Ambona, za nią ołtarze,
A na nich srebrne lichtarze;
Jest tam jeden osobliwie,
W którym stoi żałobliwie
Panny obraz malowany,
Przez cuda aprobowany.
Kto jedno votuni obiecał
I do niego przyobiecał,
A wykonał: Bóg pocieszył,
Od złych przygód wszech ucieszył.
Ławki są, jako w kościele,
Każdy swoje miejsce ściele;
Ale groby zacne mają,
Wprawdzie przygany nie mają:
Tam też i mnie leżeć przyjdzie,
Kiedy ciała duch odejdzie.
A gdy muzyków chowają,
Mało od miejsca dawają.
Idę nadół, aż krużganki
Na kwadrat sadzone ganki,
Kamiehmi wszytko białemi,
A spada między niemi:
Przytym obraz Lauretański,
Cudowny w kunszcie i pański,
Rzymscy go tu postawili
Włoszy, pięknie wystawili;
Przy którym w każdą sobotę,
Lub kto ma inszą robotę,
Litanije odprawują,
Śpiewając, kunszt wyprawują,
Z pozytywem, na cześć, chwałę
Bogu, Pannie na pochwałę.
Pod wierzchem ganki sklepiste,
Do dziedzińca otworzyste,
W którym studnia żywej wody
Zawsze dostatnia w przygody.
Nazad chcę wyniśó w przecznicę,
Widzę jakąś kamienicę.
Której pragną dostać sobie,
Klasztorowi ku ozdobie.
Wyszedłem, obaczę wieżę,
Na niej dzwony; dalej bieżę,
Aż tam gwardyja przy bramie:
Myślę, że to nie przy kramie.
Zrozumiawszy tę machinę,
Wnet się do piórka pochynę.