Pałac Jaśnie Wielmożnego Jego M. P. Ossolińskiego, Kanclerza Wielkiego Koron.
Pałac kanclerza wielkiego,
Z Tęczyna Ossolińskiego,
Od wymysłów jest budynek,
W kunszty subtelny murynek;
Ten ozdobił Warszawę stąd,
Proporcyją swoją zewsząd.
Tak jest kształtnie zmurowany,
Wewnątrz wypolerowany,
Ze niemasz miejsca żadnego,
Do widzenia niegodnego.
Czterej królów stoi sprzodku,
Pisma pod nimi weśrodku,
Polska niżej, sierp trzymając
W ręku, pod sobą pług mając;
Ta z metalu odlewana,
Przy snopie, jak malowana:
Której kopiją przydano
Dla męstwa, przy chlebie dano.
Pod nią odrzwia marmurowe
Okryły brzegi murowe;
Przed nimi stopnie do progu
Czynią drogę wpół i z rogu:
Na wierzchu wkoło chodzenie,
Balasami ogrodzenie,
Ażeby deszcz nic nie szkodził,
Ani śnieg zimie przeszkodził;
Kamień w smołę dychtowano,
Której dobrze sprobowano.
Wpośród sala jest nakryta,
Dachówką zacnie pokryta;
Na niej statuae po rogach,
Jakby stajały na nogach,
Pozłocisto odlewane,
Z metalu wygotowane,
Z wielkim kosztem i te przyszły,
Nim od rzemieślnika wyszły.
Wieżyczki z boków nadobne,
Z tych prospekt, zewsząd ozdobne:
A na nich żurawie stoją,
Te się, widzę, nic nie boją,
Choć nad którym ptastwo leci,
Obraca się, a nie wzięci.
Wiatrom służy ten ptak, wietrznik
Może go nazwać, powietrznik.
Pod niemi wierzchy z dachami.
Nakryte pańsko blachami.
Postąpiłem kilka kroków,
Wszedłem w sień, dwa sklepy z boków
Widzę przy stołowej izbie,
Na ścienie strzelbę, nie w ciżbie.
Ta jest w wielkiej przestronności,
Zmieści się w niej wiele gości.
Podwierzchem pańska ozdoba;
Nie zdoła temu chudoba,
Żeby miał takowe sztuki,
Mistrzowskie w kunszcie nauki
Mieć i ważyć wiele na to,
Jak on spezę czyni za to.
Nuż po stronach szumne rzeczy,
Jakieś statuae są grzeczy,
Z kamienia białego, w murze
Z obu stron rzędem ku górze;
Nade drzwiami Kupidynek
Rozmawia, Wenery synek:
Z metalu nie wielka sztuczka,
Bierze się z strzałką do łuczka.
Korona wisi naśrodku,
Zacną robotą wpośrodku.
Obicia trudno powiedzieć,
Kto nie wie, trzeba mu wiedzieć,
Że ten pan jest tak przeważny,
Na ochędóstwa odważny;
Sroga rzecz tego w skarbnicy
Leży, mówią służebnicy.
Z tejże izby do piwnice
Są drzwi, jak do lodownice;
Z której wina hojno dają,
G-dy potrzeba, wszem dodają.
Przy niej tuż bywa tam służba
Od złota, srebra, mój drużba
Powiedział mi: są w niej sztuki,
Cesarskich mistrzów nauki,
Które w alkierzu chowają
Naprzeciw podczas stawiają.
Oglądawszy stoły, ławy
Okrągłe, nakształt buławy,
Wyszedłem znowu do sieni,
A miałem piórko w kieszeni:
Gdzie spojźrzę, wszędzie z marmuru
Odrzwia, wprawione do muru;
Przy nicłi drzwi żelazne, buczne,
Mistrzowską robotą sztuczne.
Zboku jeszcze widzę weście
Przez podwórze, wolne przeście
Do dworu, który wygodnie
Panu zbudowany, godnie.
Masz tam i studnią przy murze
Dla wody, o jednej dziurze;
Zaś owdzie, po drugiej stronie,
Drzwi piwniczne są w obronie:
Obok piechota wartuje,
Kto swawolny, nie żartuje.
Wyżej wpół laternia czysta,
Krata przy wschodzie zamczysta:
Prosiłem, chłopek ubogi,
Opisując różne drogi,
Ażeby mię tam wpuszczono:
Z chęcią mi wniść dopuszczono.
Prowadzą mię wschodem wzgórę;
Jakom tain przyszedł nagórę,
Do sale i stanę w kroku,
Blask oczom ujmuje wzroku.
Zdziwiłem się jej piękności:
Z górnych okien ma jasności.
Widzę komin, jak zwierciadło:
Kto wchodzi, jest w nim widziadło.
Glans od czarnego marmuru
Wydaje cienie od muru;
Nad niem jest Pańska osoba,
Na białym koniu ozdoba:
Król polski, Władysław Czwarty,
Ma z boków dostatek warty,
Siedm chorągwi z jednę stronę
Wystawili na obronę
Ossolińscy, z swej ochoty,
Kopijnika, nie piechoty.
Podczas wojen, różnych czasów,
Z kosztem zażyli niewczasów.
Z drugiej strony przeciw sobie
Rokoszanie z królem; obie
Już wojska uszykowali,
Potykać się zgotowali;
Ossoliński jeden skoczył,
Odważnie do nich wyboczył:
Szczęśliwie bitwę rozerwał,
Lub się sam w niebezpiecznośó wdał.
Tamże z boków familija,
Jak najpiękniejsza lilija;
Wkoło rzędem sztylowana,
Od Ammama zmalowana.
Znajdziesz tamże cudo wielkie
Ich zasług, przygody wszelkie:
Gdy jednego z konia zbito,
Na śmierć kopiją przebito;
Tego święta ratowała
Anna, w zdrowiu zachowała.
Insze różne Victoriae,
Sądy, sławne Historiae.
A wszystkie nakoło rzeczy
W ramach są, ad vivum, grzeczy.
Wyżej cesarzowie dawni
Rzymscy, dosyć starodawni,
Po stronach patrzają z mnru,
Wszyscy z białego marmuru;
Nie wiem, czemu nie zostały
W Niemczech, a tu się dostały.
Podwierzchem ta sala buczna,
A w niej jest robota sztuczna:
Obaczysz różne figury,
G-dy okiem rzucisz dogóry.
W kątach drzewa naturalne
Stoją z gipsu, generalne;
Zwierzęta z floryzowaniem,
Dobrych mistrzów rysowaniem;
O tym nie mogę, na duszę,
Wypisać, co tam jest, muszę.
Stoi konterfetowana
Panienka, pięknie ubrana:
Którą Ossoliński bacznie
Biskup koronuje znacznie.
Dalej książęta zgadzają,
Dostatkami wygadzają
Na żądanie srebrem, złotem:
Obacz, przyznasz mi to potem.
Spuszczę nadół trochę oczy,
Przedemną się jasność toczy
Od obicia wesołego,
Wszędzie po ścianach miłego.
Tam są drzwi naprzeciw sobie,
Dalej trochę drugie obie;
Wszystkie z czarnego marmuru,
Przystosowane do muru,
A przy każdych portyjera
Z herbami, u kąwaliera;
Przed niemi płotek jedwabny
I z furteczką w się powabny:
Ten, gdy potrzeba, składają
I do woza układają.
Posadzka, wiem, i ta droga;
Wyszło jej w tę sal moc sroga,
Którą wypolerowano,
W ordynku ukształtowano,
Ze się w niej przejźrzysz, Polaku!
Nie krzesz butami, dworaku!
Do pokojów mię wprowadzą,
Tam, gdzie sam pan, wolność dadzą;
Idę, aż tam subtelniejsze
Obicia, sztuki dzielniejsze:
Łóżko i to scudzoziemska,
Nie tak ponaszemu, zziemska.
Przy nim na stołach, błyszczących
Od złota, srebr, a łyszczących,
Stoją zegarki ozdobne,
Szkatuły pańskie nadobne.
Piec może baszteczką nazwać,
Przy kominie, do nich wezwać
Tych, co wilków nie widzieli,
Żeby drugim powiedzieli,
Jakie sztuki odlewane
Przy ogniu, polerowane.
Drzeweczka bukowe na nich
Palą się na popiół; na nich
Mozaikę obaczyłem,
Z różnych kamyszczków, zoczyłem
Obraz sztucznie wysadzony,
Z rozmaitych farb złożony.
Ten stoi za cudowisko,
W robocie sadzony rzeźko.
Wnidę w alkierz, tam są sztuki,
Cudownych kunsztów nauki;
Przy oknach z skały zrobiono
Naturalnie, ozdobiono:
Konie, ptaki różne, chłopy
Wyrażone są od stopy,
Jako człowiek, aż do głowy,
Odprawują swoje łowy;
Te są rzeczy odlewane
Z metalu, polerowane.
W tymże lodowata oknie
Sztuka, od wody nie zmoknie;
Zda się być cukrem prawdziwem,
A ona subtelnym dziwem:
Szafę srebrem opasano,
Literami wypisano
Złotemi, w każdej szufladzie,
Dostatecznie, co jest w ladzie.
Znajdziesz tam różne nacyje,
Cudzoziemskie prowineyje,
W których listy są osobne,
Dla wynalazku sposobne.
Tamże wagi, te poniosą
Pana wzgórę, gdy chce, wzniosą.
Stół z marmuru, na niem rzeczy
Rozmaite, szumne, grzeczy:
Takie sztuki nie bywały,
Rzadko w Polszczę przebywały.
Z drugą stronę u jejmości,
Muszę powiedzieć waszmości,
Com widział: pokoje takie,
Właśnie jakoby jednakie.
Alkierz—ten jest przemieniony,
Bo w kaplicę odmieniony:
Tam msze święte odprawują,
Panu Bogu się sprawują.
Na ołtarzu kości świętych,
Z Rzymu w podarunku wziętych
Od Ojca Świętego, w szklanych
Naczyniach; za niemi lanych
Statuj ze srebra skrzyneczka
Stoi, na kształt pultyneczka,
(W niej kości leżą świętego,
Z dalekich krajów wziętego)
Łańcuchami przepasana
Złotemi, wpół opasana.
Sam obraz w tymże ołtarzu,
Zadziwiłbyś się, malarzu!
Tam pokazał swą naukę,
Mistrzowską pokazał sztukę.
Insze różne obrazeczki,
Z wosku dziwne wyrazeczki:
Jedne stoją, drugie leżą,
Jak żywe, ledwie nie bieżą;
Przy nich szkatuła na stole:
Wbok drzwi, kto chce być nadole.
Także dogóry chodzenie
Masz tam, gdy chcesz, odchodzenie.
Spojźrzę z okna w ogródeczek,
A przy nim z muru płoteczek
Od podwórza jest miluchny,
Wzwyż, a nie zbytnie wieluchny;
Za nim drzewka dość na piasku,
Z niedawnego wynalazku;
Tam są ziółka, różne kwiatki:
Przedtym nic nie było. Dziatki!
Lecie tu obaczyć trzeba,
Qdy Pan spuści ciepło z nieba, —
Osobliwie te figury,
Które mają stać dogóry.
Idę znowu nazad potem
Z niemałym swoim kłopotem,
Rozumiejąc, że przypłacę,
Drogo ten widok zapłacę.
Wolno mię wyprowadzono,
Bynamuiej za złe nie miano.
Wbok widzę budynek długi,
Na wszelakie pańskie sługi;
Przy niem kuchnia, w której pieką,
Warzą, siekaczami sieką.
Jedni tu pasztety robią,
A drudzy tam w torty drobią
Rozmaite materyje,
W potrawy galanteryje.
Z drugą stronę, w samym płocie
Stajnia; myślę: cóż po złocie,
Kiedy takie konie buczne,
W kawalerskiej szkole sztuczne,
Na staniu chowają drogie?
Rozchody u panów srogie!
Brama przy niej z drugą stronę
Ma budynek za obronę.
Zacny pan, zna się na rzeczy;
Gdzie spojźrzysz, porządnie, grzeczy,
Wszytko popańsku buduje,
Familijej naśladuje
Starożytnej: tak w mądrości,
W cnotach, urzędach, w godności.
W poselstwach był krasomówcą,
Różnych języków wymówcą.
Wszystko mu dał Pan Bóg z nieba,
Oo mu na tym świecie trzeba.
W tymże pałacu jest furta,
Przez którą mi wybiegł kurta:
A ja za nim prędko idę,
Znowu w tęż ulicę wnidę.