Pałac‎ ‎Jaśnie‎ ‎Wielmożnego‎ ‎J.‎ ‎M.‎ ‎P.Adama‎ ‎Kazanowskiego

Pałac‎ ‎Jaśnie‎ ‎Wielmożnego‎ ‎J.‎ ‎M.‎ ‎P. Adama‎ ‎Kazanowskiego

Marszałka‎ ‎Nadwornego‎ ‎Koronnego.
Tuż‎ ‎o‎ ‎ścianę‎ ‎wielmożnego
Pałac‎ ‎marszałka‎ ‎możnego:
Gdyby‎ ‎zmartwychwstał‎ ‎Bobola.
Zawołałby‎ ‎zwłoska:‎ ‎ola!
Podkomorzy‎ ‎urzędniku
Przeszły,‎ ‎miły‎ ‎namiestniku!
Pewnieś‎ ‎tu‎ ‎zamek‎ ‎założył,
Boś‎ ‎koszt‎ ‎wielki‎ ‎na‎ ‎to‎ ‎łożył.
Nie‎ ‎dziwuję:‎ ‎według‎ ‎świata
Wymyślają‎ ‎młodsi‎ ‎w‎ ‎lata
Wszytko‎ ‎kształtnie,‎ ‎alla‎ ‎modo‎,
Scudzoziemska‎ ‎piu‎ ‎commodo.
W‎ ‎rogach‎ ‎wieże,‎ ‎szumne‎ ‎dachy
Są‎ ‎na‎ ‎nich‎ ‎z‎ ‎miedzianej‎ ‎blachy;
Gałki‎ ‎w‎ ‎złoto,‎ ‎powietrzniki
Z‎ ‎herbami,‎ ‎pańskie‎ ‎wierzchniki,

A‎ ‎między‎ ‎nimi‎ ‎altana,‎ ‎
Z‎ ‎obudwu‎ ‎stron‎ ‎przeplatana‎
Naczyniem,‎ ‎w‎ ‎których‎ ‎kwitnący
Rozmaryn‎ ‎piękny,‎ ‎pachniący.
Tamże‎ ‎stoją‎ ‎wielkie‎ ‎gałki
Przy‎ ‎kolumnach,‎ ‎w‎ ‎wierzchu‎ ‎pałki;
Poręcza,‎ ‎przy‎ ‎nich‎ ‎balasy.
Stamtąd‎ ‎pola,‎ ‎Wisłę,‎ ‎lasy
Widzieć,‎ ‎łąki‎ ‎w‎ ‎zieloności,
Wody,‎ ‎w‎ ‎równinie‎ ‎piękności,
Szkuty,‎ ‎ze‎ ‎zbożem‎ ‎płynące,
Nadół,‎ ‎wzgórę‎ ‎żeglujące;
Ledwie‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎na‎ ‎pół‎ ‎świata
Mazowieckiego‎ ‎powiata
Z‎ ‎tej‎ ‎altany‎ ‎widzieć‎ ‎możesz,
Gdzie‎ ‎oczyma‎ ‎dojrzeć‎ ‎zmożesz.

Masz‎ ‎tam‎ ‎wbok‎ ‎cekauz‎ ‎potężny,‎
Na‎ ‎wszelką‎ ‎armatę‎ ‎mężny;
W‎ ‎tym‎ ‎muszkiety,‎ ‎świetne‎ ‎zbroje,
Namioty,‎ ‎tureckie‎ ‎stroje,
Kopi‎ ‎je,‎ ‎dzidy‎ ‎porządkiem
Te‎ ‎ściany‎ ‎okryły,‎ ‎rządkiem;
Działka‎ ‎polne,‎ ‎hakownice,
Knoty,‎ ‎zbolm‎ ‎śmigownice,
Rydle,‎ ‎motyki‎ ‎i‎ ‎skóra
Lwice‎ ‎zdechłej:‎ ‎już‎ ‎nie‎ ‎wskóra!
Bo‎ ‎tam‎ ‎na‎ ‎pamiątkę‎ ‎leży
W‎ ‎cekauzie:‎ ‎nadół‎ ‎nie‎ ‎zbieży!

Widzę‎ ‎kuchenkę‎ ‎i‎ ‎wszedłem,
Na‎ ‎drugą‎ ‎stronę‎ ‎przeszedłem;
Otworzą‎ ‎mi‎ ‎kuchareczki,
A‎ ‎w‎ ‎rękach‎ ‎warzącheweczki;
Tamże‎ ‎ogień‎ ‎i‎ ‎garnuszki,
Rożny,‎ ‎zwierzyna,‎ ‎dzbanuszki,
Dość‎ ‎naczynia‎ ‎w‎ ‎miejscu‎ ‎małym,
Wysoko,‎ ‎z‎ ‎kosztem‎ ‎niemałym;
Zboku‎ ‎śpiżarnia:‎ ‎tam‎ ‎wnoszą
Panny,‎ ‎drugie‎ ‎wschodkiem‎ ‎znoszą
Na‎ ‎półmiseczkach‎ ‎potrawy
Pod‎ ‎nakryciem,‎ ‎wszelkie‎ ‎strawy:
Ich‎ ‎to‎ ‎pociecha‎ ‎przebiegać
Wzgórę,‎ ‎nadół‎ ‎wschodkiem‎ ‎biegać.
Trochę‎ ‎nazad‎ ‎powróciłem,

W‎ ‎pokoje‎ ‎się‎ ‎obróciłem,
Które‎ ‎w‎ ‎piętrze‎ ‎wtórym‎ ‎niżej‎
Leżą,‎ ‎a‎ ‎panieńskie‎ ‎wyżej.
Widzę‎ ‎naturalne‎ ‎rzeczy,
Nie‎ ‎malowane,‎ ‎a‎ ‎grzeczy.
Też‎ ‎panieneczki‎ ‎Jej‎ ‎Mości
Tam‎ ‎mieszkają‎ ‎w‎ ‎uczciwości.
Od‎ ‎nich‎ ‎idąc‎ ‎ku‎ ‎wschodowi,
Patrzę,‎ ‎nie‎ ‎ku‎ ‎zachodowi,

Obaczyłem‎ ‎galeryją
I‎ ‎wszelką‎ ‎galanteryą.
Dosyć‎ ‎długa‎ ‎w‎ ‎obu‎ ‎stronach.
Obrazów‎ ‎pełno‎ ‎po‎ ‎stronach;
Nad‎ ‎stołem‎ ‎nagie‎ ‎osoby,
Zmalowane‎ ‎dla‎ ‎ozdoby.
Nuż‎ ‎królewski‎ ‎obraz‎ ‎jaśnie
Z‎ ‎Królową,‎ ‎na‎ ‎czoło‎ ‎właśnie,
Ad‎ ‎vivum‎ ‎wymalowany,
Zacnie‎ ‎konterfetowany.
Inszych‎ ‎więcej‎ ‎ujrzysz‎ ‎w‎ ‎stronach,
Przy‎ ‎najaśnieyszych‎ ‎patronach.
W‎ ‎pojśrzodku‎ ‎sfery‎ ‎na‎ ‎stole
Z‎ ‎planetami,‎ ‎w‎ ‎swoim‎ ‎kole;
Statua‎ ‎przy‎ ‎nich‎ ‎kamienna,
Jak‎ ‎żywa,‎ ‎w‎ ‎kunszt‎ ‎nieodmienna;
Wpół‎ ‎trzy‎ ‎damy,‎ ‎jedna‎ ‎z‎ ‎miotłą
Znaczy‎ ‎tę‎ ‎izbę‎ ‎umiotłą.
Wiele‎ ‎tego,‎ ‎są‎ ‎zwijane
Kunszty,‎ ‎nieporozbijane.
Na‎ ‎stole‎ ‎ich‎ ‎podostatku
Leży:‎ ‎wypisać‎ ‎dostatku
Trudno;‎ ‎wielka‎ ‎praca‎ ‎na‎ ‎mię;
Com‎ ‎pisał,‎ ‎prawdziwe‎ ‎znamię!
Obacz‎ ‎sobie,‎ ‎masz,‎ ‎jak‎ ‎w‎ ‎lesie;
Ustałem,‎ ‎pióro‎ ‎nie‎ ‎zniesie.
Spuszczę‎ ‎się‎ ‎potrosze‎ ‎nadół,
Rozumiałem‎ ‎w‎ ‎jaki‎ ‎padół;

Aż‎ ‎tu‎ ‎sień‎ ‎i‎ ‎altaneczka,
W‎ ‎oknie‎ ‎drzwi‎ ‎ma,‎ ‎kochaneczka:
Choć‎ ‎nie‎ ‎wielka‎ ‎z‎ ‎kolumnami,
Nigdy‎ ‎nie‎ ‎była‎ ‎przed‎ ‎nami.
Poręcza‎ ‎w’kamień‎ ‎złożono
I‎ ‎posadzką‎ ‎ułożono;
Na‎ ‎Wisłę‎ ‎prospekt‎ ‎ucieszny,
W‎ ‎letni‎ ‎czas‎ ‎oczom‎ ‎pocieszny,
Patrząc‎ ‎na‎ ‎różne‎ ‎ogrody,
Różnych‎ ‎drzew‎ ‎piękne‎ ‎urody.

Sam‎ ‎stołowa‎ ‎izba‎ ‎czoło
Między‎ ‎wszytkiemi‎ ‎nakoło:
Ma‎ ‎dwoiste‎ ‎okna‎ ‎wszędzie,
Godna‎ ‎chwały,‎ ‎kto‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎będzie.
Korona‎ ‎wisi‎ ‎w‎ ‎pojśrzodku,
Buczny‎ ‎lichtarz‎ ‎w‎ ‎samym‎ ‎śrzodku,
W‎ ‎którym‎ ‎zegar‎ ‎pokazuje
Czas‎ ‎i‎ ‎godziny‎ ‎skazuje.
Ganek,‎ ‎na‎ ‎tymże‎ ‎grawają
Muzycy,‎ ‎drudzy‎ ‎śpiewają.
Ze‎ ‎wschodu‎ ‎chodzą‎ ‎do‎ ‎niego,
Do‎ ‎izby‎ ‎nie‎ ‎znidziesz‎ ‎z‎ ‎niego;
W‎ ‎tej‎ ‎są‎ ‎obicia‎ ‎zrobione,
Aposta‎ ‎gdzieś‎ ‎urobione,
Tak‎ ‎cudowne,‎ ‎trzeba‎ ‎wiedzieć,
O‎ ‎nich‎ ‎trudno‎ ‎wypowiedzieć;
Wesoła‎ ‎rzecz,‎ ‎szczerozłote,
Daleko‎ ‎jeżdżono‎ ‎po‎ ‎te;
Właśnie‎ ‎na‎ ‎ściany‎ ‎przypadły,
Jak‎ ‎przymalował,‎ ‎usiadły,
Od‎ ‎mistrza,‎ ‎które‎ ‎wymierzył,
Wprzód,‎ ‎nim‎ ‎począł‎ ‎robić,‎ ‎zmierzył;
Sztuki‎ ‎malarskiej‎ ‎dokazał!
Ale‎ ‎ten,‎ ‎kto‎ ‎mu‎ ‎to‎ ‎kazał,
Jeszcze‎ ‎większej:‎ ‎bo‎ ‎tam‎ ‎znajdziesz
Grzeczy‎ ‎Polaków‎ ‎wynajdziesz,
Którzy‎ ‎Panu‎ ‎wysługują,
Z‎ ‎uczciwością‎ ‎posługują
Do‎ ‎stołu.‎ ‎Znać‎ ‎nie‎ ‎nowina
W‎ ‎tej‎ ‎izbie‎ ‎jeść‎ ‎i‎ ‎pić‎ ‎wina;
Wiele‎ ‎razów‎ ‎częstowano
Królestwo‎ ‎Ich‎ ‎Mość‎ ‎miewano!
Nuż‎ ‎i‎ ‎moskiewscy‎ ‎posłowie,
Traktując‎ ‎zgodne‎ ‎przysłowie,
Byli‎ ‎tam‎ ‎bankietowani
I‎ ‎złotem‎ ‎udarowani;
Cesarza‎ ‎chrześcijańskiego,
Także‎ ‎króla‎ ‎hiszpańskiego
Posłowie,‎ ‎turecki‎ ‎wielki,
Francuz,‎ ‎perski,‎ ‎goniec‎ ‎wszelki
Zażywali‎ ‎hojnie‎ ‎chleba
W‎ ‎tym‎ ‎miejscu,‎ ‎wiedzieć‎ ‎potrzeba.
Senatorów‎ ‎nie‎ ‎wspominam:
Cudzoziemców‎ ‎przypominam
‎In‎ ‎summa.‎ ‎Laternia‎ ‎własna
Ta‎ ‎izba‎ ‎z‎ ‎obiciem,‎ ‎jasna!
Pódźmy‎ ‎do‎ ‎stołków‎ ‎skórzanych,
Pięknie‎ ‎pod‎ ‎sznur‎ ‎wymierzanych,
Które‎ ‎się‎ ‎od‎ ‎złota‎ ‎świecą
W‎ ‎wieczór,‎ ‎nim‎ ‎świece‎ ‎rozświecą.
Na‎ ‎tych‎ ‎herby‎ ‎złote:‎ ‎Pańskie,
Marszałkowskie‎ ‎i‎ ‎ziemiańskie.
W‎ ‎każdym‎ ‎oknie‎ ‎przy‎ ‎nizkości
Są‎ ‎tam‎ ‎liandszawki,‎ ‎w‎ ‎nizkości;
‎Na‎ ‎skórach‎ ‎złoto‎ ‎pod‎ ‎miarę,
Kto‎ ‎ją‎ ‎widział,‎ ‎da‎ ‎mi‎ ‎wiarę.
Piec‎ ‎nadobny,‎ ‎za‎ ‎nim‎ ‎sztuka:
Z‎ ‎piwnice‎ ‎(dziwna‎ ‎nauka!)
Przez‎ ‎okno‎ ‎wina‎ ‎nieznacznie
‎Prowadzą‎ ‎wzgórę‎ ‎dziwacznie.
Subtelny‎ ‎kunszt‎ ‎dokazuje,
Pan‎ ‎piwniczny‎ ‎rozkazuje.
W‎ ‎kącie‎ ‎służba‎ ‎i‎ ‎drzwi‎ ‎do‎ ‎niej,

Muszę‎ ‎wam‎ ‎co‎ ‎pisać‎ ‎o‎ ‎niej.
Bareła‎ ‎w‎ ‎garniec‎ ‎trzydzieści,
Może‎ ‎być‎ ‎i‎ ‎we‎ ‎czterdzieści,
Szczerosrebrna,‎ ‎pod‎ ‎nią‎ ‎koła;
Toczą‎ ‎z‎ ‎niej‎ ‎wino‎ ‎wpół‎ ‎stoła;
Bachus‎ ‎siedzi‎ ‎na‎ ‎niej‎ ‎w‎ ‎wieńcu,
Czara‎ ‎w‎ ‎ręce‎ ‎przy‎ ‎młodzieńcu:
Kto‎ ‎chce‎ ‎spełnić,‎ ‎wyszrubuje,
Znowu‎ ‎w‎ ‎to‎ ‎miejsce‎ ‎wszrubuje.
Insze‎ ‎bareły‎ ‎pomniejsze,
W‎ ‎połowę‎ ‎są‎ ‎od‎ ‎tej‎ ‎mniejsze.
Fontana‎ ‎wpół‎ ‎izby‎ ‎stawa,
Ta‎ ‎gościom‎ ‎wina‎ ‎dodawa;
Szczerosrebrna,‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎jest‎ ‎sztuka,
Wielka‎ ‎mistrzowska‎ ‎nauka,
Cudowna‎ ‎rzecz:‎ ‎wzwyż‎ ‎na‎ ‎górę
Kilka‎ ‎łokci,‎ ‎zdołu‎ ‎wzgórę
Wyrzuca‎ ‎wino‎ ‎do‎ ‎gęby:
Kto‎ ‎ochotny,‎ ‎otwórz‎ ‎zęby!
Przytym‎ ‎są‎ ‎różne‎ ‎nalewki,
Miednice,‎ ‎sztuczne‎ ‎konewki.
Jednak‎ ‎tu‎ ‎nie‎ ‎wszystkie‎ ‎rzeczy:
W‎ ‎skarbnicy,‎ ‎tam‎ ‎srebro‎ ‎grzeczy;
W‎ ‎dolnym‎ ‎sklepie‎ ‎wiele‎ ‎znajdziesz:
Niżej‎ ‎spisane‎ ‎wy‎ ‎najdziesz.
Tu,‎ ‎od‎ ‎miasta‎ ‎z‎ ‎drugą‎ ‎stronę,

Według‎ ‎miejsca‎ ‎ma‎ ‎obronę:
Wzwód,‎ ‎rowy‎ ‎obmurowane,
Głębokie‎ ‎i‎ ‎brukowane:
Przez‎ ‎te‎ ‎nadół‎ ‎woda‎ ‎spada,
Aż‎ ‎do‎ ‎samej‎ ‎Wisły‎ ‎wpada.
Nad‎ ‎niemi‎ ‎są‎ ‎okiennice
Żelazne‎ ‎do‎ ‎sklepownice.
Dalej‎ ‎okna‎ ‎malowane,
Podobieństwem‎ ‎stalowane;
Zdaleka‎ ‎się‎ ‎być‎ ‎szkłem‎ ‎zdadzą,
Ale‎ ‎się‎ ‎potłuc‎ ‎nie‎ ‎dadzą.

Bramę‎ ‎zmurowano‎ ‎walnie,
W‎ ‎niej‎ ‎piechota‎ ‎i‎ ‎kowalnie.

Z‎ ‎wozowniej‎ ‎patrzają‎ ‎dyszle,
Rychło‎ ‎pan‎ ‎koniuszy‎ ‎przyśle,
Żeby‎ ‎zakładano‎ ‎konie;
Skoczyli‎ ‎woźnice‎ ‎po‎ ‎nie:
Prowadzą‎ ‎bystre‎ ‎dzianety
Na‎ ‎poboczech,‎ ‎do‎ ‎karety.
Kawalkator‎ ‎z‎ ‎brodą‎ ‎grecki
Jedzie,‎ ‎pod‎ ‎nim‎ ‎koń‎ ‎turecki;
Za‎ ‎nim‎ ‎szumne‎ ‎bucefały,
Dzielne‎ ‎konie‎ ‎do‎ ‎pochwały,
Pod‎ ‎prześcieradłami,‎ ‎w‎ ‎derach
Perskich,‎ ‎bogatych‎ ‎kołderach,
Wiodą‎ ‎masztalerze‎ ‎grzeczy,
One‎ ‎kształtne‎ ‎piękne‎ ‎rzeczy:
Dla‎ ‎tych‎ ‎stajnia‎ ‎w‎ ‎Pańskim‎ ‎dworze
Pod‎ ‎wałem,‎ ‎wielkie‎ ‎podwórze:
Bo‎ ‎tu‎ ‎w‎ ‎ziemi‎ ‎nieskończone.
Chcesz‎ ‎wiedzieć,‎ ‎jak‎ ‎dokończone
Będą:‎ ‎na‎ ‎wierzchu‎ ‎mieszkania,
Niedługo,‎ ‎bez‎ ‎omieszkania,
Takąż‎ ‎wyniosłością‎ ‎mury
Jak‎ ‎naprzeciwko,‎ ‎dogóry.

Za‎ ‎temiż‎ ‎łaźnia‎ ‎sklepista,‎
Przy‎ ‎niej‎ ‎dwie‎ ‎izbie,‎ ‎zamczysta;
Pieca‎ ‎w‎ ‎niej‎ ‎niemasz,‎ ‎przez‎ ‎parę
Czyni‎ ‎ogień‎ ‎jakąś‎ ‎wzwarę,
Ody‎ ‎poleją‎ ‎rozpalony
Wodą,‎ ‎kamień‎ ‎zapalony,
Wtenczas‎ ‎bije‎ ‎ciepło‎ ‎wielkie,
Na‎ ‎osoby‎ ‎Pańskie‎ ‎wszelkie:
Które,‎ ‎kiedy‎ ‎chcą,‎ ‎to‎ ‎wpuszczą,
Gdy‎ ‎go‎ ‎nie‎ ‎chcą,‎ ‎drzwi‎ ‎zapuszczą.
To‎ ‎wszytko‎ ‎za‎ ‎murem‎ ‎leży,
W‎ ‎kominie;‎ ‎skąd‎ ‎ogień‎ ‎bieży,
Nie‎ ‎wiem;‎ ‎prędko‎ ‎się‎ ‎napali,
Dość‎ ‎gorąca,‎ ‎gdy‎ ‎zapali.
Tam‎ ‎z‎ ‎kuraszków‎ ‎wodę‎ ‎toczą
Zimną,‎ ‎ciepłą‎ ‎przez‎ ‎kunszt‎ ‎tłoczą.
Zboku‎ ‎wanny‎ ‎są‎ ‎miedziane,
Ławy‎ ‎biało‎ ‎przyodziane;
Pod‎ ‎któremi,‎ ‎jak‎ ‎laleczki,
Są‎ ‎tokarskie‎ ‎balaseczki.

Przeciw‎ ‎izba‎ ‎ogrodnicza,
Pańska‎ ‎biegłość‎ ‎budownicza;
Wymyślił‎ ‎na‎ ‎zimę‎ ‎grzeczy,
Tam‎ ‎sałaty,‎ ‎wszelkie‎ ‎rzeczy;

Wboku‎ ‎brama,‎ ‎dla‎ ‎wyjazdu
Ku‎ ‎Wiśle,‎ ‎nazad‎ ‎przyjazdu.
Przeciwko‎ ‎leżą‎ ‎niedźwiadki
Młode,‎ ‎gdzieś‎ ‎zebrano‎ ‎dziatki;
A‎ ‎stary‎ ‎powyżej‎ ‎w‎ ‎budzie,
Od‎ ‎brytanów‎ ‎szczwany‎ ‎budzie:
Którzy‎ ‎na‎ ‎łańcuchach‎ ‎blizko
Mają‎ ‎swoje‎ ‎legowisko.
Przy‎ ‎nich‎ ‎zamknienie‎ ‎pomniejsze,
A‎ ‎naprzeciwko‎ ‎sporniejsze.

Widzę‎ ‎w‎ ‎rogu‎ ‎kuchnią‎ ‎sztuczną,
‎Z‎ ‎drugę‎ ‎stronę‎ ‎salę‎ ‎buczną;

Wszedłem‎ ‎nagórę‎ ‎po‎ ‎wschodzie,
Powiedzą‎ ‎mi‎ ‎już‎ ‎przy‎ ‎wschodzie,
Ze‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎sali‎ ‎chłodzą,‎ ‎mury
Lecie,‎ ‎sklepienie‎ ‎odgóry:
Dość‎ ‎wesoła,‎ ‎pięknie‎ ‎leży,
Schodzą‎ ‎się,‎ ‎jakby‎ ‎dwie‎ ‎wieży:
Z‎ ‎tejże‎ ‎w‎ ‎jednym‎ ‎oknie‎ ‎wyście
Na‎ ‎altanę,‎ ‎znowu‎ ‎przyście,
Która‎ ‎takiej‎ ‎szerokości,
Prze‎ ‎wszytek‎ ‎plac‎ ‎jest‎ ‎w‎ ‎długości;
Posadzka‎ ‎zwierzchu‎ ‎nakryta,
Przez‎ ‎dachu,‎ ‎w‎ ‎niebo‎ ‎odkryta.
A‎ ‎w‎ ‎sali,‎ ‎nie‎ ‎powiedziałem,
Sobola‎ ‎żywcem‎ ‎widziałem.
Obicie‎ ‎skórzane‎ ‎buczne
Tam‎ ‎jest,‎ ‎w‎ ‎malowanie‎ ‎sztuczne.
Komin,‎ ‎ganeczek‎ ‎poniżej,
Drzwi‎ ‎sadzone‎ ‎w‎ ‎sztukę‎ ‎niżej.

W‎ ‎sieni‎ ‎wschód‎ ‎robotą‎ ‎dziwną
Obaczę,‎ ‎sztukę‎ ‎przedziwną:
Ślimak‎ ‎w‎ ‎naturze‎ ‎piękniejszy
Nie‎ ‎może‎ ‎być,‎ ‎foremniejszy;
Nuż‎ ‎odrzwia‎ ‎pyszne‎ ‎z‎ ‎marmuru,
Jak‎ ‎przymalował‎ ‎do‎ ‎muru;
Nad‎ ‎niemi‎ ‎Pańska‎ ‎osoba,
Własna‎ ‎królewska‎ ‎ozdoba.
Niżej‎ ‎złotem‎ ‎napisano,
Dobrodziejstwo‎ ‎wypisano.
Tuż‎ ‎piechota,‎ ‎bardyszami
Straszni,‎ ‎a‎ ‎z‎ ‎kordelasami
Stoją;‎ ‎a‎ ‎ja‎ ‎myślę:‎ ‎to‎ ‎co?
Patrzą,‎ ‎kto‎ ‎wszedł‎ ‎i‎ ‎skąd,‎ ‎poco?
Muszkiety‎ ‎wiszą‎ ‎na‎ ‎ścienie,
Wydają‎ ‎od‎ ‎siebie‎ ‎cienie.

Idę‎ ‎dalej,‎ ‎aż‎ ‎przepyszne
Obrazy,‎ ‎obicia‎ ‎pyszne.
W‎ ‎pierwszym‎ ‎pokoju‎ ‎zwierzyna,
Wszelkie‎ ‎sałaty,‎ ‎jarzyna,
Naturalnie‎ ‎zmalowane,
Od‎ ‎mistrza‎ ‎wypędzlowane.
Dalej‎ ‎są‎ ‎okręty‎ ‎morskie,‎ ‎
Szkuty‎ ‎kunsztowne‎ ‎zamorskie,
Pozytywy,‎ ‎klawicymbał,‎ ‎
Znajdziesz‎ ‎lutnią,‎ ‎skrzypki,‎ ‎cymbał,
Wijola‎ ‎z‎ ‎harfą‎ ‎dwoista,
Zwierzchu‎ ‎i‎ ‎wśrzód,‎ ‎wbok‎ ‎troista,
Z‎ ‎strunami‎ ‎barzo‎ ‎wdzięcznemi,
I‎ ‎z‎ ‎melodyjmi‎ ‎smacznymi:
Na‎ ‎tych‎ ‎grawają‎ ‎muzycy
Pańscy,‎ ‎choć‎ ‎są‎ ‎urzędnicy.
Tamże‎ ‎nagórę‎ ‎chodzenie
W‎ ‎zamknieniu,‎ ‎nadół‎ ‎schodzenie.
Portyjery‎ ‎coś‎ ‎uchylę,
Wszedłem‎ ‎w‎ ‎pokój,‎ ‎głowę‎ ‎schylę:
‎Pana‎ ‎samego‎ ‎zastałem!
Na‎ ‎chwileczkę‎ ‎pozostałem,
Żebym‎ ‎się‎ ‎rzeczom‎ ‎przypatrzył,
Cudownych‎ ‎kunsztów‎ ‎napatrzył;
Obaczę‎ ‎kotka‎ ‎morskiego
W‎ ‎łańcuszku,‎ ‎jest‎ ‎coś‎ ‎dwornego;
I‎ ‎papuga‎ ‎biała‎ ‎skrzeczy,
Obraca‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎kole,‎ ‎wrzeczy
Jakby‎ ‎upaść‎ ‎na‎ ‎dół‎ ‎miała,
Wieszając‎ ‎się,‎ ‎bo‎ ‎umiała.
Ptaszęta‎ ‎w‎ ‎klatkach‎ ‎śpiewają,
Państwo‎ ‎uciechę‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎mają,
Krzyczą‎ ‎głosami‎ ‎różnemi,
W‎ ‎pokoju‎ ‎są‎ ‎nie‎ ‎próżnymi.
Na‎ ‎obrazach‎ ‎wszelkie‎ ‎wina,
Rożne‎ ‎owoce,‎ ‎nowina;
Obicia‎ ‎zacne;‎ ‎w‎ ‎kominie
Ogień‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎nim‎ ‎nie‎ ‎przeminie.
Posadzka,‎ ‎listy‎ ‎na‎ ‎stole
Marmurowym‎ ‎leżą‎ ‎w‎ ‎kole.

Dalej‎ ‎wnidę‎ ‎w‎ ‎pokój‎ ‎ciemny,
W‎ ‎którym‎ ‎Pan‎ ‎sypia‎ ‎nieziemny,

Widzę‎ ‎przy‎ ‎boku‎ ‎kaplicę,
Wzwyż‎ ‎malowaną‎ ‎tablicę;
Wpojśrzód‎ ‎krata‎ ‎przeźroczysta
W‎ ‎ołtarzu‎ ‎jest,‎ ‎pozłocista:
Przez‎ ‎którą‎ ‎widzieć‎ ‎kapłana
Przy‎ ‎Mszej‎ ‎świętej,‎ ‎lub‎ ‎zasłana
Jest‎ ‎z‎ ‎pokoju‎ ‎od‎ ‎Jej‎ ‎Mości;
To‎ ‎wypisuję‎ ‎waszmości,
Ze‎ ‎i‎ ‎okienko‎ ‎naboku
Dla‎ ‎panien,‎ ‎nie‎ ‎dla‎ ‎otroku.
Tej‎ ‎spoinie‎ ‎wszyscy‎ ‎słuchają,
W‎ ‎modłach‎ ‎gąbkami‎ ‎ruchają.
W‎ ‎tymże‎ ‎pokoju‎ ‎nad‎ ‎stołem,
Patrzę‎ ‎i‎ ‎tam‎ ‎i‎ ‎sam‎ ‎kołem,
Obaczyłem‎ ‎wzwyż‎ ‎Adama
W‎ ‎rajskich‎ ‎szatach;‎ ‎Ewa‎ ‎dama
Jabłuszko‎ ‎mu‎ ‎z‎ ‎ręki‎ ‎daje,
Smakując,‎ ‎chętnie‎ ‎oddaje.

Łoże‎ ‎Pańskie‎ ‎przy‎ ‎obiciu,
Obrazów‎ ‎zacnych‎ ‎w‎ ‎przybiciu.
Komin,‎ ‎z‎ ‎marmuru‎ ‎pawiment
I‎ ‎marszałkowski‎ ‎regiment;
Ława‎ ‎sztuczna,‎ ‎w‎ ‎której‎ ‎siedzą
Różni,‎ ‎a‎ ‎o‎ ‎tym‎ ‎nie‎ ‎wiedzą,
Przez‎ ‎koła‎ ‎w‎ ‎łóżko‎ ‎składana,
Gdy‎ ‎potrzeba,‎ ‎rozkładana.
Pod‎ ‎wierzchem‎ ‎tam‎ ‎rozdawaj‎‎ą
Urzędy‎ ‎wielkie,‎ ‎dawaj‎ą.
Mnie‎ ‎się‎ ‎tych‎ ‎[tam]‎ ‎nie‎ ‎dostało,
Wszytko‎ ‎w‎ ‎pokoju‎ ‎zostało.
Sąto‎ ‎malowane‎ ‎rzeczy,
Od‎ ‎zacnego‎ ‎mistrza‎ ‎grzeczy.
Jużem‎ ‎dalej‎ ‎nie‎ ‎chciał‎ ‎wchodzić,
Począłem‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎myślą‎ ‎wodzić:
Bo‎ ‎nie‎ ‎wolno,‎ ‎aż‎ ‎przydadzą,
Z‎ ‎pokojowych‎ ‎kogo‎ ‎dadzą;
Przydano‎ ‎mi‎ ‎wnet‎ ‎młodzieńca,
Wiem,‎ ‎że‎ ‎godzien‎ ‎jeszcze‎ ‎wieńca;

Wprowadził‎ ‎mię,‎ ‎gdzie‎ ‎przy‎ ‎stole
Są‎ ‎kolumny‎ ‎w‎ ‎wierzchnim‎ ‎kole;
Aniołowie‎ ‎dwaj‎ ‎trzymają
Białe‎ ‎świece,‎ ‎w‎ ‎rękach‎ ‎mają;
A‎ ‎źwierciadło‎ ‎miedzy‎ ‎niemi,
Perspektywa‎ ‎tuż‎ ‎za‎ ‎niemi
Czyni‎ ‎tak‎ ‎wszytko‎ ‎wyraźnie,
Ludzkim‎ ‎oczom‎ ‎nieuraźnie.
W‎ ‎bokach‎ ‎starców‎ ‎zacne‎ ‎sztuki.
Według‎ ‎malarskiej‎ ‎nauki.
Obicia‎ ‎już‎ ‎subtelniejsze,
I‎ ‎posadzki‎ ‎kunsztowniejsze:
Jedna‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎tak‎ ‎usadzona,
Jak‎ ‎źwierciadło,‎ ‎wygładzona.
Krzesła,‎ ‎i‎ ‎te‎ ‎wspomnieć‎ ‎muszę;
Powiem‎ ‎prawdę,‎ ‎dobrze‎ ‎tuszę:
Strudna‎ ‎znaleźć‎ ‎foremniejszych,
Od‎ ‎wymysłów‎ ‎i‎ ‎kształtniejszych.
Pod‎ ‎wierzchem‎ ‎klucze‎ ‎podają
Złote,‎ ‎przez‎ ‎tryjumf‎ ‎oddają.

Dalej‎ ‎zacna‎ ‎libraryja,‎ ‎
Osobna‎ ‎galanteryja,
W‎ ‎której‎ ‎księgi‎ ‎cudzoziemskie,
Różnych‎ ‎języków‎ ‎i‎ ‎ziemskie.
Znajdziesz‎ ‎na‎ ‎stole‎ ‎jandziary,
Noże‎ ‎z‎ ‎turkusami,‎ ‎czary
Złote‎ ‎i‎ ‎krzyształy‎ ‎różne:
Tych‎ ‎pełne‎ ‎szafy,‎ ‎nie‎ ‎próżne.

Widzę‎ ‎pokoje‎ ‎zawarte,‎ ‎
Gdzie‎ ‎biała‎ ‎płeć,‎ ‎nie‎ ‎otwarte:
Jednak‎ ‎mię‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎wpuszczono,
Żebym‎ ‎widział,‎ ‎dopuszczono.
Są‎ ‎tam‎ ‎skrzynki‎ ‎z‎ ‎przedziwnego
Kamienia,‎ ‎w‎ ‎oczach‎ ‎dziwnego:
Mówią,‎ ‎że‎ ‎z‎ ‎gadziny‎ ‎morskich
Żółwiów,‎ ‎nie‎ ‎naszych,‎ ‎zamorskich.
Obrazy‎ ‎przeciwko‎ ‎sobie,
Jakby‎ ‎mówiły‎ ‎ku‎ ‎tobie;
W‎ ‎jednym‎ ‎oko‎ ‎zaprószone
Widzę‎ ‎u‎ ‎starca,‎ ‎zmrużone,
Z‎ ‎którego‎ ‎mu‎ ‎dobywają,
Z‎ ‎pilnością‎ ‎się‎ ‎zdobywają,
Jakoby‎ ‎mu‎ ‎pomóc‎ ‎mogli,
Oko‎ ‎uzdrowić‎ ‎pomogli.
Tam‎ ‎obicia‎ ‎i‎ ‎krosienka
Zastałem,‎ ‎przy‎ ‎nich‎ ‎panienka
Z‎ ‎jedwabnych‎ ‎cieniów‎ ‎rzecz‎ ‎plecie
W‎ ‎złoto,‎ ‎haftem,‎ ‎zimie,‎ ‎lecie:
Zdziwiła‎ ‎się‎ ‎mnie,‎ ‎chłopkowi,
Żem‎ ‎tam‎ ‎wszedł,‎ ‎jak‎ ‎parobkowi;
Z‎ ‎chęcią‎ ‎otworzy,‎ ‎pokaże
Pokój,‎ ‎wniść‎ ‎mi‎ ‎weń‎ ‎rozkaże.
Rozświeciły‎ ‎złotogłowy
Po‎ ‎ścianach:‎ ‎gdzie‎ ‎Pańskie‎ ‎głowy
Mają‎ ‎łoże‎ ‎z‎ ‎materyjej
Bogatej,‎ ‎galanteryjej:
Piękne‎ ‎zwierciadło‎ ‎sadzone
W‎ ‎srebro,‎ ‎nad‎ ‎stołem,‎ ‎zgładzone;
Drugie‎ ‎złotem‎ ‎haftowane,
Wbok‎ ‎nakoło‎ ‎kształtowane.
Zegar,‎ ‎co‎ ‎minuta,‎ ‎rzuca
Gałki,‎ ‎chłopek‎ ‎wzad‎ ‎wyrzuca.
Obrazy‎ ‎z‎ ‎hebanu‎ ‎w‎ ‎ramach;
Trudno‎ ‎znaleźć‎ ‎w‎ ‎zacnych‎ ‎domach
Posadzkę,‎ ‎z‎ ‎marmuru‎ ‎stolik,
‎Pod‎ ‎nim‎ ‎dwojaki‎ ‎podstolik;
Pełno‎ ‎rzeczy‎ ‎leży‎ ‎na‎ ‎tym.
Wyszedłem‎ ‎z‎ ‎pokoju‎ ‎zatym
Do‎ ‎drugiego:‎ ‎aż‎ ‎zielony
Złotogłów,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎czerwony;
Piranki‎ ‎łoże‎ ‎odkryły
Z‎ ‎frandzlami,‎ ‎wkoło‎ ‎nakryły,
Bardzo‎ ‎świetne.‎ ‎A‎ ‎któż‎ ‎powie
Wszytko,‎ ‎co‎ ‎tam‎ ‎jest,‎ ‎wypowie?
Obaczysz‎ ‎obraz‎ ‎prawdziwy

Matki‎ ‎Jej‎ ‎Mości;‎ ‎to‎ ‎dziwy,
Jak‎ ‎na‎ ‎żywą,‎ ‎patrzaj‎ ‎sobie,‎ ‎
Złączywszy‎ ‎ich‎ ‎spoinie‎ ‎obie:
Jedno,‎ ‎że‎ ‎obraz‎ ‎nie‎ ‎mówi,
W‎ ‎tym‎ ‎różność,‎ ‎a‎ ‎nie‎ ‎przemówi.
Wynidę‎ ‎z‎ ‎pokoju‎ ‎drzwiami,
W‎ ‎drugim‎ ‎widzę‎ ‎nade‎ ‎drzwiami
Konterfet‎ ‎już‎ ‎sędziwego‎ ‎
Ojca‎ ‎Jej‎ ‎Mości‎ ‎siwego.‎
Wszędzie‎ ‎pięknie,‎ ‎jako‎ ‎w‎ ‎raju,
Tak‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎pokoju‎ ‎z‎ ‎kraju.
W‎ ‎tych‎ ‎kominy,‎ ‎kształtne‎ ‎mury
Okryły‎ ‎wkoło‎ ‎marmury.
Galanteryje‎ ‎na‎ ‎stołach,
Złotem‎ ‎nabijane‎ ‎w‎ ‎dołach.
Posadzki‎ ‎z‎ ‎pięknych‎ ‎kamieni,
Aże‎ ‎się‎ ‎wzrok‎ ‎oczom‎ ‎mieni;
Dziwne‎ ‎sztuki,‎ ‎jak‎ ‎pieseczki,
Skakały‎ ‎na‎ ‎nich‎ ‎ptaszeczki
Różnej‎ ‎farby,‎ ‎piękne,‎ ‎morskie,
Cudowne‎ ‎kruki‎ ‎zamorskie,
Synogarlice‎ ‎pieszczone;
Mnie‎ ‎tak‎ ‎były‎ ‎obwieszczone,
Ze‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎pokoju‎ ‎mnożyły,
Gruchając,‎ ‎w‎ ‎miłości‎ ‎żyły;
Którym‎ ‎jeść‎ ‎i‎ ‎pić‎ ‎dawano,
A‎ ‎sługę‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎chowano.

To‎ ‎skończywszy,‎ ‎nadół‎ ‎idę,
Potym‎ ‎do‎ ‎skarbnicy‎ ‎wnidę;‎ ‎
W‎ ‎pierwszym‎ ‎sklepie,‎ ‎minąwszy‎ ‎drzwi,
Nakoło‎ ‎wisi‎ ‎po‎ ‎odrzwi
Pełno‎ ‎strzelby:‎ ‎są‎ ‎ptasznice,
Janczarki‎ ‎i‎ ‎śrutownice;
Karabiny,‎ ‎z‎ ‎muszkietami,
Włoskimi‎ ‎pistoletami.
Są‎ ‎tam,‎ ‎z‎ ‎których‎ ‎możesz‎ ‎strzelić,
Wiatrem‎ ‎i‎ ‎kulą‎ ‎postrzelić;
Jedne‎ ‎złotem‎ ‎nabijane,
Drugie‎ ‎srebrem‎ ‎wybijane.
Po‎ ‎stołach‎ ‎perskie‎ ‎złożone
Kobierce‎ ‎i‎ ‎ułożone;
Na‎ ‎drugich‎ ‎obicia‎ ‎pełno,
Wszędzie‎ ‎dostatkiem‎ ‎zupełno,
Leżą‎ ‎do‎ ‎pokojów‎ ‎wszelkich,
Tak‎ ‎do‎ ‎mniejszych,‎ ‎jak‎ ‎do‎ ‎wielkich.
Multanów‎ ‎dość‎ ‎nieoprawnych,
Jeszcze‎ ‎do‎ ‎pochew‎ ‎niewprawnych,
Dla‎ ‎piechoty‎ ‎zgotowane,
Muszą‎ ‎być‎ ‎wygotowane.
W‎ ‎dalszy‎ ‎mię‎ ‎sklep‎ ‎zaprowadzą,
W‎ ‎sarnę‎ ‎skarbnicę‎ ‎wprowadzą:
Tam‎ ‎niemasz‎ ‎żadnej‎ ‎odmiany,
Wiszą‎ ‎rzeczy‎ ‎na‎ ‎przemiany,
Turkusami‎ ‎oprawione,
W‎ ‎pozłotę‎ ‎pięknie‎ ‎wprawione.
Za‎ ‎niemi‎ ‎po‎ ‎drugiej‎ ‎stronie
Wszytko‎ ‎pałasze,‎ ‎po‎ ‎stronie
Szable‎ ‎złote‎ ‎z‎ ‎koncerzami
Kładę;‎ ‎między‎ ‎pancerzami
Strudna‎ ‎tak‎ ‎bogatych‎ ‎znaleźć
Siodeł,‎ ‎oprawnych‎ ‎wynaleźć;
Czapragi‎ ‎nieszacowane,
Szczerozłote,‎ ‎szmelcowane.
Leżą‎ ‎sobolowe‎ ‎szuby:
Zjeździ‎ ‎Niemce‎ ‎i‎ ‎Kaszuby,
Nie‎ ‎znajdziesz‎ ‎od‎ ‎złotogłowu
Takiego‎ ‎nigdziej‎ ‎połowu,
Jako‎ ‎tam‎ ‎jest‎ ‎srebra‎ ‎wiele,
Pod‎ ‎stołami,‎ ‎mówię‎ ‎śmiele:
Widziałem‎ ‎miednice‎ ‎wielkie
Z‎ ‎nalewkami,‎ ‎konwie‎ ‎wszelkie;
Te‎ ‎są‎ ‎w‎ ‎puzdrach,‎ ‎a‎ ‎na‎ ‎stole,
I‎ ‎tam‎ ‎i‎ ‎sam‎ ‎leżą‎ ‎wkole;
Rozmaitych‎ ‎starych‎ ‎dziadów
Sztuki‎ ‎znajdziesz‎ ‎i‎ ‎pradziadów.
Patrzę‎ ‎wbok,‎ ‎trochę‎ ‎nagórę,
Obaczę‎ ‎wężową‎ ‎skórę,
Jakby‎ ‎ją‎ ‎kto‎ ‎abrysował,
Abo‎ ‎umyślnie‎ ‎rysował:
Przy‎ ‎niej‎ ‎żółw,‎ ‎jak‎ ‎karaczyna,
Nie‎ ‎bojałby‎ ‎się‎ ‎Turczyna;
Z‎ ‎Indyjej‎ ‎to‎ ‎przyniesiono,
Do‎ ‎skarbnice‎ ‎zaniesiono;
Niedaleko‎ ‎wbok‎ ‎łóżeczka
Wiszą,‎ ‎miasto‎ ‎obrazeczka.
Sklep‎ ‎naprzeciwko‎ ‎w‎ ‎tęż‎ ‎miarę,
Kto‎ ‎wie‎ ‎o‎ ‎nim,‎ ‎dawa‎ ‎wiarę;
Od‎ ‎Wisły‎ ‎na‎ ‎drugą‎ ‎stronę
Ogród‎ ‎ma‎ ‎swoję‎ ‎obronę,
Stoi‎ ‎w‎ ‎murach‎ ‎przeplatanych,
Ziemią‎ ‎równo‎ ‎wysypanych;
Baszty‎ ‎w‎ ‎bokach‎ ‎dla‎ ‎siedzenia
I‎ ‎czasem‎ ‎też‎ ‎dla‎ ‎jedzenia,
Dość‎ ‎wesołe,‎ ‎okna‎ ‎wielkie,
Z‎ ‎nich‎ ‎widzieć‎ ‎piękności‎ ‎wszelkie.
Wkoło‎ ‎mury,‎ ‎a‎ ‎w‎ ‎tych‎ ‎różne,
Spacia‎ ‎są‎ ‎jeszcze‎ ‎próżne:
Mają‎ ‎w‎ ‎nich‎ ‎być‎ ‎cudzoziemskie
Różne‎ ‎drzeweczki*),‎ ‎nie‎ ‎ziemskie.
Wpojśrzód‎ ‎sala‎ ‎z‎ ‎kratą‎ ‎dolna,
Do‎ ‎patrzenia‎ ‎w‎ ‎ogród‎ ‎wolna;
Bel‎ ‎vecler‎ ‎go‎ ‎nazwać‎ ‎muszę
Porzymsku‎ ‎i‎ ‎dobrze‎ ‎tuszę
Gdy‎ ‎skończony‎ ‎właśnie‎ ‎będzie,
Jako‎ ‎Pan‎ ‎chce‎ ‎sławy‎ ‎wszędzie.

Nazad‎ ‎myślę‎ ‎ku‎ ‎domowi;
Mnie,‎ ‎prostemu‎ ‎Adamowi,
Zastąpiono,‎ ‎bym‎ ‎obaczył,
Ziemnych‎ ‎sklepów‎ ‎nie‎ ‎przebaczył:
Wnidę‎ ‎do‎ ‎pierwszej‎ ‎piwnice,
Rozumiałem‎ ‎do‎ ‎winnice:
Pełno‎ ‎stoi‎ ‎beczek‎ ‎wina,
Lub‎ ‎to‎ ‎w‎ ‎Polszczę‎ ‎nie‎ ‎nowina!
Do‎ ‎drugiej‎ ‎mię‎ ‎zaprowadzą;
W‎ ‎trzeciej‎ ‎mi‎ ‎kosztować‎ ‎dadzą:
Dobre,‎ ‎słodkie‎ ‎i‎ ‎łagodne,
Korzenne,‎ ‎pochwały‎ ‎godne.
Zagrzałem‎ ‎ja‎ ‎sobie‎ ‎głowy
I‎ ‎podpiłem‎ ‎do‎ ‎połowy:
Nie‎ ‎chciałem‎ ‎już‎ ‎dalej‎ ‎chodzić,
Przy‎ ‎świecy‎ ‎mię‎ ‎chciano‎ ‎wodzić
Do‎ ‎piwnic‎ ‎dalszych,‎ ‎gdzie‎ ‎piwa,
Różne,‎ ‎dobre‎ ‎wino,‎ ‎viva!

Wyszedłem‎ ‎na‎ ‎górę‎ ‎wschodem,
Tymże,‎ ‎jakom‎ ‎wszedł,‎ ‎przychodem,
Obaczę‎ ‎w‎ ‎sklepie‎ ‎wedla‎ ‎niej,
Malarze‎ ‎malują‎ ‎przy‎ ‎niej
Sztuki‎ ‎zacne,‎ ‎Olandrowie,
Nie‎ ‎Polacy,‎ ‎bo‎ ‎pludrowie.
Drugie‎ ‎miejsce‎ ‎pokazują,
Żebym‎ ‎wstąpił,‎ ‎rozkazują.
Wszedłem,‎ ‎obaczę‎ ‎dostatki,
Stołowe‎ ‎od‎ ‎srebra‎ ‎statki.
Przeciw‎ ‎w‎ ‎sklepie‎ ‎białożory
Mają‎ ‎swe‎ ‎wielkie‎ ‎dozory,
Których‎ ‎jest,‎ ‎widzę,‎ ‎niemało
Wszytko‎ ‎ćwików:‎ ‎braku‎ ‎mało.
Psięta‎ ‎legawe‎ ‎na‎ ‎łóżku
Leżą,‎ ‎ptasznice‎ ‎przy‎ ‎łóżku;
Siatki‎ ‎myślistwa‎ ‎wszelkiego
Tam‎ ‎są.‎ ‎u‎ ‎Pana‎ ‎wielkiego:
Nic‎ ‎to‎ ‎przynieść‎ ‎na‎ ‎jeden‎ ‎dzień
Kuropatw,‎ ‎nie‎ ‎mówię‎ ‎w‎ ‎tydzień,
Kilka‎ ‎stad;‎ ‎na‎ ‎drągach‎ ‎wiszą,
W‎ ‎spiżarni‎ ‎ej,‎ ‎słyszałem,‎ ‎dyszą.
‎Jan‎ ‎Nadworski‎ ‎to‎ ‎sprawuje,
Z‎ ‎pilnością‎ ‎ptaki‎ ‎wprawuje:
Ma‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎eksperyjencyją,
Znać‎ ‎i‎ ‎wielką‎ ‎prudencyją.

Poszedłem‎ ‎ja‎ ‎do‎ ‎sklepu‎ ‎w‎ ‎kąt,
‎Widząc,‎ ‎że‎ ‎nie‎ ‎daleko‎ ‎stąd,
Wtym‎ ‎przegroda,‎ ‎drzwi‎ ‎dwoiste,
Sprzodku‎ ‎jakby‎ ‎rozdwoiste.
Łóżko,‎ ‎obrazki,‎ ‎stoliczek;
Widzę,‎ ‎grzeczy‎ ‎pacholiczek:
Pofrancusku‎ ‎pięknie‎ ‎chodzi,
Do‎ ‎Pańskich‎ ‎się‎ ‎posług‎ ‎zgodzi.
Zopyta:‎ ‎czego‎ ‎mi‎ ‎trzeba?
Kazał‎ ‎dać‎ ‎po‎ ‎bułce‎ ‎chleba
Chłopiętom,‎ ‎kieliszek‎ ‎wina,
Nie‎ ‎znając‎ ‎mię:‎ ‎to‎ ‎nowina!
I‎ ‎śpiżarnią‎ ‎mi‎ ‎pokazał,
Zaraz‎ ‎otworzyć‎ ‎rozkazał;
Leżą‎ ‎tam‎ ‎marmury‎ ‎grzeczy,
Rozmaite‎ ‎wszelkie‎ ‎rzeczy;
Kuropatw,‎ ‎co‎ ‎ów‎ ‎powiedział,
Prawda;‎ ‎znać,‎ ‎że‎ ‎o‎ ‎nich‎ ‎wiedział:
Grzędami‎ ‎tego‎ ‎połowu,
Od‎ ‎tych‎ ‎białozorów‎ ‎łowu!
Wyszedłem,‎ ‎aż‎ ‎poimańcy,
Tatarowie-bisurmańcy,
Mają‎ ‎piwnicę‎ ‎osobną,
Jako‎ ‎dla‎ ‎więźniów‎ ‎sposobną;
AVpośród‎ ‎studnia‎ ‎żywej‎ ‎wody
Ma‎ ‎dostatek‎ ‎dla‎ ‎wygody.